Witam z rana.
Kot Nam dziś pozwolił pospać mimo iż spał z Nami. Kochany Kocieł:)
Ranek zaczynam parzoną kawą. Mam ostatnio bzika na punkcie kawy z kawiarki. I dziś smakujemy Portugalię. Końcówka kawy nabytej podczas tygodnia portugalskiego w dyskoncie w nazwie z owadem;) Lubię takie tygodnie można wtedy spróbować "rzeczy" z różnych zakątków świata w dogodnej cenie.
I weekend nastał. I czas pisania życiorysów. Tylko nie wiem jak zacząć. Moja rodzina, w której się wychowałam nie jest modelową z obrazka. Chodź jak przypomnę siebie z lat nastoletnich to takie przekonanie miałam - tylko skąd się ono wzięło to już tego nie wiem.
U mojego męża relacje rodzinne są takie bardziej poukładane.
Za to nasza dwuosobowa rodzina chyba należy do całkiem normalnych. Według mnie. Tu w opisie nie powinnam mieć większych problemów. Zobaczymy jak zacznę pisać.
Kochamy się.
Wspieramy się.
W domu próbujemy się dzielić obowiązkami.
Chodź ostatnio to ja częściej nie mam na nie czasu. Jak wracam do domu o 20:00 z pracy to często padam.
Gotować próbuje wieczorami. Chodź niejednokrotnie to mąż szykuje pyszności, a ja przychodzę na gotowe.
I nie dziwę się, że czasami w gorsze dni wkurza się na mnie oto.
Próbuje to zmienić.
Staram się chodź nie zawsze mi to wychodzi.
Gdybyś mieli jeszcze dziecko pewnie byłoby Nam ciężko, ale kto jak nie my, da radę. No właśnie.
Ale mnie wzięło na przemyślenia...
Tylko jak to ująć by w Ośrodku po przeczytaniu naszych "wypocin" były pewne, że będziemy cudownymi rodzicami i warto dać Nam dziecko.
Pytanie czy owe "życiorysy" są dokładnie analizowane przez panie w Ośrodku czy to tylko sztuka dla sztuki jak w przypadku zaświadczeń od internisty i psychiatry?< myśli> Może to tylko wymóg wymyślony odgórnie i dokument musi być dołączony do "kartoteki", ale znaczenie ma żadne w procesie adopcji.
Tylko tego nie wiem. I lepiej nie ryzykować, pisząc je " na kolanie".
Zarówno Internista jak i Psychiatra dość niepochlebnie wypowiadali się nad zaświadczeniami wymaganymi od nich do procesu adopcji. taka sztuka dla sztuki - dokładnie tak to ujęli. Jedna i druga wizyta trwała nie dłużej niż 10 minut. Sam czas mówi. że trudno podczas takiej krótkiej wizyty stwierdzić cokolwiek.
Chcą to będą je mieli. To nie oznacza, ze zgadzam się z takimi wymogami. Ale najbardziej na świecie chcemy zostać rodzicami.
U nas wizyta nie trwała nawet 10 minut. O ile dobrze pamiętam psychiatra po prostu wypisała zaświadczenie. A rodzinna nas zna, więc nie było problemu.
OdpowiedzUsuńCo do życiorysu to szczerość jest najważniejsza. Najtrudniej było zacząć. Ja pisałam tak trochę z humorem. Pisałam o dzieciństwie, o tym kto był dla mnie ważny, kto był mistrzem/autorytetem, co mnie interesowało, o poznaniu Mężą, naszym wspólnym życiu, leczeniu. OA pewnie czyta te życiorysy, ale i tak więcej wyjdzie podczas spotkań indywidualnych, o ile takie macie, bo w każdym ośrodku wygląda to inaczej.
Jeśli chodzi o obiady, to niech Mąż się przyzwyczaja :) Później będzie jeszcze gorzej, chyba że to tylko my nie ogarniamy. Jesteśmy 3 miesiąc razem, a mamy pełną lodówkę/zamrażarkę dzięki mamom, z rzadka sami gotujemy. Przeważnie w weekendy.
Pozdrawiam
Nasze życiorysy zostały dokładnie przeanalizowane przez panie z OA przed wizytą domową. Dużo o nas wiedziały i trochę sprawdzały to, co napisaliśmy z naszymi wypowiedziami. Mi to nawet się podobało, bo wiem, że całe szkolenie nie będzie "aby tylko odbębnić". Warto pisać prawdę, by potem nie zagubić się w zeznaniach ;)
OdpowiedzUsuńJa w ten weekend również zabrałam się do pisania życiorysu. Nie chcę go pisać na ostatnią chwilę. Mam już prawie połowę, ale chyba trochę się zapędziłam i zaczęłam pisać zbyt poetycko. Choć z drugiej strony nie chcę pisać chłodnym, "urzędowym" językiem. W końcu chcę, by życiorys oddał, jaka jestem.
OdpowiedzUsuńCo do ciasta z najnowszego postu, to wygląda świetnie:) Ja dzisiaj upiekłam tartę Davida Lebovitza. Nawet nie chcę się zastanawiać, ile ma kalorii, bo zużyłam na nią trzy czekolady.
Pozdrawiam