niedziela, 15 lutego 2015

"...a po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój.."

"...a po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój.."

Nie mam teraz siły i czasu na użalanie się nad sobą. Chodź użalanie przychodzi mi dość łatwo i samoczynnie, trochę niezależnie od mnie.
Na co nie ma się wpływu nie warto tracić swojej energii.
Przede mną nowa praca, dla mnie to spore wyzwanie i na tym mam zamiar się skupić.
Każdy ma swoje priorytety.
Jedni powiększają rodzinę. Inni rozwijają się zawodowo. Inni mają wszystko w pakiecie. Każdy ma swój "bagaż". A życie jest jedno i trzeba umieć je przeżyć najlepiej jak się potrafi mimo przeciwności losu. Nie na wszystko ma się wpływ. A co zmienić można to warto to zrobić by żyło się lepiej, by było się spełnionym.

Wczorajsze walentynki, licząc do godziny 18, zaliczam do całkiem udanych.
We dwoje. Z różami w wazonie. Zagryzając sajgonki.








sobota, 14 lutego 2015

..a jak nie wzmocni, to rozsypie w drobny mak...

Czuję się jakby mnie ktoś rozbił w drobny mak...
Wizyta u znajomych..
Niby miła. Było przyjemnie. Rozmowa się kleiła.
Tylko dlaczego najmłodszy członek ich rodziny upodobał sobie akurat mnie.
Była słodka. Tuliła się. Uśmiechała. Dawała swoje misie.
A znajoma oznajmiła, co zresztą nie uszło też naszej uwadze, że jest w kolejnej ciąży.
Wpadka.
Nawet wiedzą kiedy.
.."gorączka sobotniej nocy".. i się stało
Nie planowali.
Mieli w planach tylko 1 dziecko.
Co bym dała za taką wpadkę.
...
Powiedzieliśmy Im, że nie możemy mieć dzieci.
A Ona nam o tym, że zna wiele przypadków, że mimo diagnozy zachodzono w ciążę. Wszystko jest możliwe. My to wiemy, ale czekanie na cud, którego może nie być boli.
Boli. Wróciliśmy do domu i wybuchłam. Łzy same mi płynęły.
Sprawiedliwość nie istnieje.
...






wtorek, 10 lutego 2015

"Co nas nie zabije to nas wzmocni " motto tygodnia

Tak mi dzisiaj trochę smutno.
Tak po prostu.
A na prawdę powód jest.
I dobrze o tym wiem.
Tylko trudno o tym mówić.
Że to znowu mnie ruszyło.
A już było tak spokojnie, tak normalnie.
Już myślałam, że tak będzie już na stałe.
Wiem, łudziłam się niezmiernie.
Popołudnie nie najlepsze.
Wszędzie dzieci..

Byłam pewna, że zaliczyłam przełom w kwestii mówienia i przybywania  dziećmi. Już mnie takie dyskusje o pociechach innych nie wkurzały. Było miło. Do wczoraj. Tak na prawdę nic "wielkiego" się nie wydarzyło. Zaprosiła nas w odwiedziny długo niewidziana znajoma. Ta znajoma ma dziecko. Trochę nam się kontakt urwał. Dla nas zeszły rok nie był najlepszy. To był czas unikania dzieci. A, że kiedyś wspominaliśmy że się staramy o baby, baliśmy się pytań i tłumaczeń na które w tamtym czasie nie byliśmy jeszcze gotowi. Po decyzji o adopcji było coraz lepiej w tych sprawach. Nie wahaliśmy się więc  w ogóle dostając od niej zaproszenie na spotkanie. Zamówiliśmy nawet prezent dla Małej. Spersonalizowanego misia hand made. Zaczęłam szukać prezentu na ich nowe mieszkanie. Do wczoraj. Ustalanie terminu spotkania. "przyjeździe o tej i o tej, bo o tej do tej kąpiemy Małą..."
...
Ja tak nie mogę powiedzieć. ehh
...
Zaczęłam bać się tego spotkania. Niewygodne pytania mnie przerażają. Nawet rozmawialiśmy z M, aby Im powiedzieć. Nie o wszystkim. Na razie o tym że nie możemy mieć biologicznych dzieci. To spotkanie zbiegło się w czasie z końcem mojej dotychczasowej pracy. Wszystkie możliwe emocje we mnie buzują.
...
Tak sobie myślę, że chyba nigdy nie ma odpowiedniego czasu na takie rozmowy z najbliższymi czy znajomymi. Nie chcę by znów urwał nam się kontakt przez unikanie ich z powodu dzieci.

Co nas nie zabije to nas wzmocni. Moje motto na ten tydzień.
...
Z "rzeczy" milszych to w  niedziele zrobiłam tartę z mascarpone, z bitą śmietaną, borówkami, galaretką i chodź nie wpisuje się to w żywienie fit, to na poprawę humoru idealne. Nie ma jak z rana kawa z kawałkiem domowego ciasta pycha.

Miłego dnia :)

PS: po końcowym przeczytania uznaje owy post za dość chaotyczny, ale idealnie odzwierciedlający moje samopoczucie.