Tak po prostu.
A na prawdę powód jest.
I dobrze o tym wiem.
Tylko trudno o tym mówić.
Że to znowu mnie ruszyło.
A już było tak spokojnie, tak normalnie.
Już myślałam, że tak będzie już na stałe.
Wiem, łudziłam się niezmiernie.
Popołudnie nie najlepsze.
Wszędzie dzieci..
Byłam pewna, że zaliczyłam przełom w kwestii mówienia i przybywania dziećmi. Już mnie takie dyskusje o pociechach innych nie wkurzały. Było miło. Do wczoraj. Tak na prawdę nic "wielkiego" się nie wydarzyło. Zaprosiła nas w odwiedziny długo niewidziana znajoma. Ta znajoma ma dziecko. Trochę nam się kontakt urwał. Dla nas zeszły rok nie był najlepszy. To był czas unikania dzieci. A, że kiedyś wspominaliśmy że się staramy o baby, baliśmy się pytań i tłumaczeń na które w tamtym czasie nie byliśmy jeszcze gotowi. Po decyzji o adopcji było coraz lepiej w tych sprawach. Nie wahaliśmy się więc w ogóle dostając od niej zaproszenie na spotkanie. Zamówiliśmy nawet prezent dla Małej. Spersonalizowanego misia hand made. Zaczęłam szukać prezentu na ich nowe mieszkanie. Do wczoraj. Ustalanie terminu spotkania. "przyjeździe o tej i o tej, bo o tej do tej kąpiemy Małą..."
...
Ja tak nie mogę powiedzieć. ehh
...
Zaczęłam bać się tego spotkania. Niewygodne pytania mnie przerażają. Nawet rozmawialiśmy z M, aby Im powiedzieć. Nie o wszystkim. Na razie o tym że nie możemy mieć biologicznych dzieci. To spotkanie zbiegło się w czasie z końcem mojej dotychczasowej pracy. Wszystkie możliwe emocje we mnie buzują.
...
Tak sobie myślę, że chyba nigdy nie ma odpowiedniego czasu na takie rozmowy z najbliższymi czy znajomymi. Nie chcę by znów urwał nam się kontakt przez unikanie ich z powodu dzieci.
Co nas nie zabije to nas wzmocni. Moje motto na ten tydzień.
...
Z "rzeczy" milszych to w niedziele zrobiłam tartę z mascarpone, z bitą śmietaną, borówkami, galaretką i chodź nie wpisuje się to w żywienie fit, to na poprawę humoru idealne. Nie ma jak z rana kawa z kawałkiem domowego ciasta pycha.
Miłego dnia :)
PS: po końcowym przeczytania uznaje owy post za dość chaotyczny, ale idealnie odzwierciedlający moje samopoczucie.
Leczenie, a potem droga adopcyjna to nieustanna huśtawka emocji. Także Twój chaos mnie nie dziwi. Myślisz, że poukładałaś sobie w głowie pewne sprawy, a wystarczy jakaś sytuacja, jedno zdanie, ton głosy, który sprawia, że rozsypujesz się na kawałki. My przez te ostatnie lata odsunęliśmy się od ludzi. Z jednej strony trochę żałuję, a z drugiej nie. Może to egoistyczne, ale mój komfort liczył się najbardziej. Teraz powolutku wracamy do ludzi.
OdpowiedzUsuńA ciastem kusisz :) Oj kusisz.
Masz racje. Dla mnie bardziej egoistyczne jest nawijanie bez sensu o jednym nie zastanawiając się nawet przez chwile, że to może kogoś urazić. Nasze "ucieczki" od ludzi z dziećmi to swoista granica bezpieczeństwa, by nie wybuchną w najmniej odpowiednim momencie.
UsuńTwoje odczucia są jak najbardziej prawidłowe. Pomimo decyzji o adopcji też miewam gorsze dni, w których po prostu uciekam od innych. Wiesz, po latach to została nam praktycznie garstka znajomych, z którymi utrzymujemy kontakt. Nie umiałam inaczej, bo za bardzo cierpiałam. Pocieszam się tym, że Ci co zostali, to z tych, na których zawsze możemy liczyć.
OdpowiedzUsuńMyślałam, że można sobie z tym poradzić raz a porządnie. Widać łudziłam się. My nigdy nie mieliśmy wielu znajomych, teraz to grono jeszcze bardziej się pomniejszyło. Miło wiedzieć, że nie tylko ja miewam takie gorsze dni. Dziś już jest lepiej. Oby takich dni było jak najmniej.
UsuńU mnie nawet najbliżsi, moa siostra czy mama, potrafią nie mieć refleksu i nawijać o dzieciach non stop. Siostra oficjalnie nie wie o problemach i adopcji. Ale wiedząc że się staramy a dziecka nie widać, można się przecież domyślić, że coś jest na rzeczy, ehh Mama wie, a i tak potrafi mnie zagadać opowiadaniami o wnukach. W "dobry" dzień nie mam nic przeciwko, gorzej w dni kiedy takie gadanie jest jak płachta na byka.