sobota, 16 września 2017

Matka polka pracująca

To nie tak miało być.
Pragnąc zostać mamą nie wybiegałam myślami w przyszłość która nas czeka po moim urlopie macierzyńskim. Liczyło się tu i teraz. Życie samo napisało nam scenariusz. Właśnie mija pół roku jak dzionki u boku naszego synka zamieniłam na 8 h pracy biuro administracyjnej w połączeniu z obsługą. Wybory życiowe nigdy nie są  łatwe, a te dotyczące własnych dzieci tym bardziej. I tak matka polka skróciła urlop macierzyński, wbił się w szpilki i wybiegła ku nowym wyzwaniom służbowym. Nowa praca i ta perspektywa, że tak mało czasu spędzam z synkiem. Ciężko było.  Są dni. że nadal tak jest, że muszę zostać dłużej.  I jeszcze ta wizja godzinnego powrotu z pracy do domu wprawia mnie w rozpacz.
Pierwszy raz odczuliśmy z mężem jak praca może wpływać na życie prywatne. Gorzka to była lekcja. Wydaje mi się przynajmniej ze wyciągnęliśmy z tej lekcji wszystkie wnioski by w przyszłości nie pozwolić przenosić stresu z pracy do domu. Bo dom to ludzie których się kocha.
To nie jest moja wymarzona praca, może zakres pracy tak. gorzej z atmosferą. W dni kiedy mam jej dość odpalam na komputerze strony z ogłoszeniami o pracę i przeglądam. Kilka nawet wysłałam. Później wychodzi słońce i zaczyna być miło, gdyby tylko nie było to tylko na chwilę, taka cisza przed burzą.
Kolejne zmiany nas czekają. Żłobek. Do tej pory młodym zajmowała się teściowa, która z nami zamieszkała by zajmować się wnukiem jak będziemy w pracy. Cieszę się ze była.  Nauczyła naszego synka mnóstwa umiejętności i słów. Chodź bez zgrzytów się nie obyło.
To tyle. Lżej mi jakoś. Może wrócę na stałe. Może. .

Idę spać.

niedziela, 23 kwietnia 2017

Roczek za nami!

Niedziela. Mąż poszedł biegać. Synek na 1-szej drzemce. A matka ma chwile dla siebie. 
Obiady na cały tydzień zrobiliśmy z mężem wspólnie wczoraj więc stanie przy kuchence mam w ten weekend już zaliczone. 
Co u nas..
Codzienność nas dopadła.
dom, dziecko, praca, dziecko, dom..
Na początku kwietnia nasz synek skończył roczek. Jak tylko się pojawił w naszym życiu miałam w głowie wielki plan czego ja nie zorganizuje na 1sze urodziny syna. Sytuacja uległa zmianie jak dość szybko i  chyba trochę niespodziewanie poszłam do pracy już w marcu. 
Wielkiej imprezy nie było, bo dopiero co chrzciliśmy Młodego i organizacja kolejnego "zlotu" rodziny w tak krótkim odstępie czasu byłaby chyba przesadą z naszej strony. Zaprosiliśmy więc każdego kto ma ochotę świętować z nami urodziny naszego synka i przybycie do nas w dogodnym dla nich terminie czyt. weekend. I tym sposobem mamy za sobą jedną z takich mini imprez urodzinowych z udziałem rodziny z mojej strony. Wielkich przygotować nie było, bo czas tak mocno ucieka mi przez palce, że o przyjeździe gości przypomniałam sobie na tydzień przed. Na szczęście udało mi się zamówić ozdoby urodzinowe internetowo, szybkość dostawy mnie bardzo miło zaskoczyła i tym sposobem nabyliśmy girlandę, która mam nadzieje posłuży Młodemu jeszcze kilka lat. W jej skład wchodzą czarne literki, cyferki i znaki z których dowolnie można formować napisy. Literki montuje się ze sobą specjalnymi zatrzaskami tworząc odpowiedni napis. Wiem, że mogłam się pokusić o zrobienie ozdób samodzielnie i nawet o tym myślałam, tylko nie wiedziałam kiedy miałabym to zrobić. Na prawdę brak czasu przeważył stąd decyzja o zakupie dekoracji. Nie powiem ze kupiłam pierwsze z brzegu po wpisaniu w przeglądarkę terminu ozdoby urodzinowe, trochę mi zajęło czasu wyszperanie takich, które by mnie zachwyciły. Do tego zakupiliśmy bodziak z napisem 1-sze urodziny i imieniem solenizanta. A jako wisienka na torcie był balon większy od samego zainteresowanego w kształcie cyferki "1" napełniony helem. Balon okazał się mało przyjazny dla naszego kota, który potraktował go jako wielkie zagrożenie i nie wchodził do pomieszczenia gdzie zakotwiczyliśmy nowy nabytek w postaci balona. Do tego był tort. Zamówiony dość późno stąd nie był tym wymarzonym ale przynajmniej ten zakupiony na chrzciny był taki jaki sobie wymarzyliśmy więc przynajmniej to rekompensowało nam wpadkę z tortem urodzinowym. 
Pierwsze dmuchanie urodzinowej świeczki odbyło się w dzień urodzin i skończyło się płaczem solenizanta. Pewnie dlatego że chciał złapać płomień świeczki co skończyło się kategorycznym "nie" z naszej strony i łzami jak grochy u synka - pewnie na fakt zabraniania tego na co ma ochotę. Płacz był chwilowy, później nastąpiła konsumpcja tortu urodzinowego. 
Nie będę pisać ze nie wiem kiedy minął ten 1-szy rok naszego synka, bo pewnie mają tak wszyscy rodzice. Jak przeglądam fotki z 1-szych dni synka u nas to trudno mi uwierzyć, że był taki mały. 
Aaa i synek zaczął chodzić. Na razie nieśmiało częściej z asekuracją czyjejś ręki, ale też zdarza mu się przejść samemu bez niczyjej  pomocy. Rodziców rozpiera duma.
Jeśli będąc na macierzyńskim mówiłam, że nie mam czasu to odwołuje to. Dopiero teraz zaczęło się prawdziwe życie. Bez drzemek w ciągu dnia. Bez spacerów w południe. W pracy 200% normy, wracam i czeka na mnie nasz roczniak chcący tylko naszej uwagi. Ale nie zaminiłabym sowjego życia na żadne inne.
Dobrej niedzieli!:)

niedziela, 2 kwietnia 2017

Taka sytuacja

Godzina 3 w nocy. Kot kładzie mi się na ramieniu przy głowie i zaczyna ugniatać mnie pazurkami jak pięcio-gwiazdkowy masażysta. Zaczynam zasypiać,  wtem budzi się młody z płaczem.  Kot ucieka, głośne nie przewidywalne dźwięki to nie dla niego. Biorę synka z łóżeczka,  w międzyczasie budzi się mąż, przejmuje młodego, a ja idę zrobić mleko. Młody wypija butelka do samego dna. Kładziemy go między nami. Przytula się do taty i zasypia tak szybko jak szybko postawił nas na równe nogi swoim płaczem. Mąż zasypia. A ja leżę  i patrzę nie mogąc się nadziwić pięknu sytuacji. Po chwili dociera kot. Domaga się miejsca pod kołdra.  Podnoszę kołdrę kot bez namysłu wchodzi pod nią układając się na wysokości mojego brzucha. Jeszcze przez chwile leże nieruchomo aby przypadkiem nie zbudzić kota. Patrzę na swojego synka, jest boski. Zasypiam.

sobota, 18 marca 2017

Przestaje żałować

Czego żałuję?
Zawsze jest to coś co tkwi w naszej głowie z przypiętą kartką do zrobienia.
Nie tak to miało wszystko wyglądać.  Nie ma jak tworzyć plany życia w trójkę gdy jest nas dwoje. Nowy osobnik w rodzinie zmienił mój cały światopogląd.  I plany przestały nimi być.
Chciałabym. .. nie jeden psycholog dodałbym teraz swoje dwa grosze ujmując je tak: to działaj, zrób to, możesz wszystko. I chciałam. Cześć juz zrealizowała,  część ewoluowała w trakcie. Tylko cel nadal odległy.  Pewnie muszę, a raczej powinnam chcieć jeżeli chce by mój świat byl inny, rozpatrzyć swoją drogę zawodową jeszcze raz, ustalić priorytety i działać.  Przestać mówić że brak mi czasu zezmeczona ze zasypiam na stojąco ze milion innych wymówek. Po prostu zrobić wszystko by być zadowolonym ze swojego życia.
Chciałabym,  a raczej już chce przestać czegokolwiek żałować. Przestaje żałować. Tylko działam,  nikt prócz mnie nie wie czym jest dla mnie szczęście.
A moje szczęście ma 4 zęby i jak się śmieje pokazując swoje białe okazy światu wygląda przebosko.
Moje szczęście przytula jak nikt inny swoimi małymi rączkami. I mówi cudownie:mama.
Moje drugie sczęście prawie 7 lat temu zgodziło się zostać mym mężem.  Kocham go. To moja definicja szczęścia.
Dobranoc

piątek, 17 marca 2017

:)

Jutro wielki dzień.
Chrzciny.
Miało być inaczej. Miał być czas by wszystko zaplanować.  Na spokojnie. A było i jest w pośpiechu.  Czas to teraz towar jeszcze bardziej deficytowy niż mi się mogło wydawać.  Jak na macierzyńskim narzekałam na jego brak to już nie wiem jak nazwać to co dzieje się teraz z czasem który mam. 24 h na dobę, żarty jakieś,  moja chyba poszła na dietę i udało jej się schudnąć.  Co dla mnie nie jest wiadomością optymistyczną. Przesunięcie czasu - tej myśli trzymam się kurczowo jak kola ratunkowego, traktujac jak lekarstwo na brak czasu. Liczę, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przywróci mi dobę w jej pełnej krasie, a może nawet ją trochę podtuczy. Wiem, że wiosna i nie powinnam nikomu życzyć dodatkowych krągłości ale zrozumcie i mnie, czas teraz dla mnie to coś nie do wyceny, po prostu bez ceny.
Żyjemy od ponad dwóch tygodni w nowej rzeczywistości.  Jest inaczej. Każda zmiana rodzi opor, a ta związana z dziećmi podwójny.  Nie będę lukrównać,  ciężko bywa. Dobę z dzieckiem zmieniłam na tabelki w exelu, segregatory papierzysk. Z pracy wylatuje jakbym skrzydła miała,  chodź tempo powrotu juz raczej lotnicze nie jest. Nie jest tak do końca jak w mych snach, chodź perspektywy są na sen na jawie. Tylko ten czas musi jeszcze upłynąć.  I tak raz chciałabym go zatrzymać i delektować się chwilą jak podczas wąhania kwiatków, a innym razem chce by płynął jeszcze szybciej niż jedzie francuski pociąg.
Teraz synek nasz kochany śpi sobie w łóżeczku turystycznym. Może w przyszły weekend uda mi się naskrobać coś więcej,  więcej faktów,  mniej prozy literackiej. Dziś mnie wena poniosła. Pytanie gdzie jestem i co przyniesie jutro?  I tym optymistycznym akcentem...

czwartek, 23 lutego 2017

Samodzielne zasypianie dziecka - pierwsze trzy dni za nami

Na szybko póki synek śpi zdam relacje z efektów/ postępów nowej metody usypiania. Dziś jest 3 dzień. Ale od początku. 
Dzień pierwszy: 
Jedna drzemka i usypianie nocne. Odnośnie snu w dzień to przetrzymałam młodego do 12, aby był wystarczająco zmęczony. Myślałam, że to sposób na łatwiejsze zasypianie. Tego dnia nie miało to żadnego odzwierciedlenia w tej kwestii. Zjadł jakąś godzinę przed usypianiem więc tylko wyciszyłam go trzymając na rękach i odłożyłam do łóżeczka. I zaczęła się eksploracja łóżeczka. Ja śpiewałam próbowałam trzymać go za rączkę a on szalał. Po 15 minutach zaczął się wkurzać. Następnie płakać więc wzięłam go na ręce uspokoiłam, chce odłożyć do łóżeczka płacz. więc jeszcze raz. Za trzecim razem jak go odkładałam do łóżeczka to zamiast go kłaść posadziłam go. Płaczu nie było. w ciągu 10 sekund pozycje siedzącą zmienił na leżącą. I zasnął. Cała akcja w wkurzaniem się to kolejne 15 min. Posapał niecałe 30 minut. Obudził się z płaczem i przez kolejne 30 minut nie mogłam go uspokoić na rekach. Było już po spaniu. Tego dnia już nie wykazywał symptomów do spania. 
Wieczorne usypianie należało do męża. W sumie 30 minut. Przed spaniem butla, w trakcie okazało się, że nadal jest głodny więc druga butla wjechała i podczas drugiego odbijania oczka zaczęły mu się lepić. Przebudzanie nie pomagało.Odbił, mąż go odłożył i zasnął w ciągu 3 sekund. 
Dzień drugi:
Koło 10 już zaczął trzeć oczka. Niecałe 30 minut. Szalał chwilę, następnie zaczął się pokładać w łóżeczku w końcu położył się, zamknął oczka i zasnął. 
Koło 14  zaczął wykazywać chęć na drzemkę. Tym razem zajęło mi to ponad godzinę. Trochę moja wina bo sama byłam na tyle zmęczona, że kilka razy to mi się zdarzyło zamknąć oczy, a nie bąblowi. Był na tyle zmęczony, że kładł się w łóżeczku już nie miał siły na ruszanie się ale nie mógł zamknąć oczek i zasnąć. W końcu się udało. Położył się, ja położyłam na nim rączkę, cały czas śpiewając. I zasnął.
Wieczorne usypianie należało znów do mnie. Było analogiczne jak dzień wcześniej. Dwie butle. i po drugim odbiciu położony w łóżeczku szybko zasnął. Godzina czasu.
Dzień trzeci (dziś):
Ranne usypianie.Niecałe pół godziny. Mleko przed, ale akurat wypadał czas jedzenia. Dość szybko zaczął się kłaść. Głaskałam go i w końcu zamknął oczka i zasnął. 
Teraz słodko śpi.
A ja idę wypić na spokojnie kawę.
Miłego dnia:)



środa, 22 lutego 2017

Codzienność - czy co u nas słychać

Młodego powoli puszcza przeziębienie,  praktycznie został sporadyczny kaszel.  Wraz z powrotem do zdrowia nasz skarb przestał przesypiać noce.  Pewnie zbieg okoliczności.  3 noc z rzędu budzi się na karmienie nocne między 3 a 4,  ale po napełnieniu brzuszka już nie wykazuje chęci na spanie wręcz odwrotnie,  pełen sił szaleje na łóżku.  A rodzice jednak lubią noc wykorzystywać w celach snu.  Cały czas z tyłu głowy mam mój powrót do pracy i jak to będzie pracować efektywnie 8 h mając za sobą noc pełną atrakcji.

A ja mimo zmęczenia wynikającego z braku minimalnej ilości snu ruszyłam swoje cztery litery i poszłam biegać. Słońce, które zawitało u nas na niebie sprzyjało ku takim decyzjom, mimo iż temperatura mniej, bo było tylko 4 stopnie.

Dziś jest dla nas przełomowy dzień chodź  na efekty będzie trzeba trochę poczekać. Zaczynamy naukę zasypiania u synka. Obecnie wygląda tak to tak, że przed snem czy to w nocy czy w dzień dostaje butle. Czasami przy niej zasypia, wtedy po prostu odkładamy go do łóżeczka . Gdy nie zaśnie przy mleko, kołyszemy go aż zaśnie na rekach i odkładamy śpiącego. Okazało się, że taka"metoda" generuje nam wiele konsekwencji, niekoniecznie pożądanych. Po pierwsze Młody jak się obudzi w nocy to nie potrafi sam zasnąć bez kołysania, mleka i tulenia się.  Je z dwa czasami trzy raz w nocy. Na pory jedzenia budzi się i rzadko zasypia w trakcie jedzenia. Ostatnio doszedł do tego brak chęci odłożenia do łóżeczka i tak od kilku dni po nocnym jedzeniu bierzemy go do siebie do łóżka. Inaczej ręce i nogi odpadły by mi całkiem od kołysania. Według książkowych ekspertów to dużo przerw na jedzenie w nocy jak na 10 miesięcznego Bąbla, podobno. Mogą być one nie zależne czy dziecko je głodne czy nie, tylko od tego że się obudziło i nie umie zasnąć bez butelki, która jest stałym elementem usypiania.

Wybranie metody nie było łatwe. Większość z proponowanych metod jest dla nas nie do przyjęcia jak np.  ta mówiąca o zostawianiu dziecka samego w łóżeczku niezależnie czy płacze czy nie i wracaniu po kilku minutach. Wybraliśmy metodę stopniowej separacji. W skrócie polega na tym że dziecko uspokajamy wyciszamy na rękach i odkładamy do łóżeczka, ale nie śpiące tylko świadome. Jesteśmy obok dopóki nie zaśnie, gładzimy je po głowie, śpiewamy, trzymamy za rękę. o efektach lub ich braku pozwolę sobie napisać, jak tylko się pojawia jakieś wnioski w tej kwestii.

Powoli kończymy planować chrzciny. Termin już mamy 19 marca. Sala na obiad - jest. Tort wybrany wystarczy zamówić.  Szatkę udało mi się wczoraj zamówić. Odnośnie świecy trwają poszukiwania . Jeszcze tylko wybrać prezent dla synka od nas rodziców.

poniedziałek, 13 lutego 2017

Rewolucja

Wracam do pracy.
szybciej niż nawet mogłabym o tym pomyśleć. Wszystkie za i przeciw nadal mam w głowie. Łatwo nie było. Oswajam się z tą myślą. Ale od początku. Obecny stosunek pracy kończy mi się ostatniego dnia lutego tego roku. ZUS do 10 kwietnia jest zobowiązany wypłacać mi zasiłek macierzyński. Szukanie pracy rozpoczęłam wraz z nowym rokiem. Ze względu na ograniczone możliwości chodzenia na rozmowy kwalifikacyjne, odbywające się w godzinach pracy mojego męża, co wyklucza go z grona osób mogących mnie zastąpić przy opiece dziecka, wysyłałam w sumie trzy cv-ki. Wybrałam oferty na które spełniałam w pełni wymagania a dodatkowo chciałabym w danym miejscu pracować. Odezwała się jedna firm.  Poszłam na rozmowę. Było nawet miło. Bez pytań typu: mocne i słabe strony czy gdyby była pani zwierzęciem to jakim i dlaczego.Już przy pierwszy pytaniu musiałam ujawnić że przebywam na urlopie rodzicielskim. Nie żebym chciała to ukrywać ale myślałam oddać o tym na końcu gdy już zdążę oczarować ich swoją osobą;) Jak zwykle życie wszystko zweryfikowało. Reakcja mnie zaskoczyła pozytywnie. Nie oduczałam żeby był to dla nich jakiś problem. Zapytano mnie tylko o dostępność. Potem rozmowa przebiegała jak milion innych tego typu. Po pytaniach z mojej strony ponownie wrócono do pytania o moją dostępność i czy nie mogłoby to być szybciej niż 11 kwietnia np już marzec. Zanim jeszcze zaczęłam wysyłać cv o prace rozmawialiśmy z  mężem, że gdyby znalazła się dla mnie fajna praca wcześniej niż kwiecień to rozpatrzymy mój szybszy powrót do pracy. A praca na prawdę mi się podoba. Kwestia do przemyślenia. W sumie zanim wyszłam z rozmowy pytanie od kiedy mogłabym ewentualnie zacząć powróciło trzeci raz. dopytywano czy jeszcze luty wchodziłby w grę. Dodam że na rozmowie byłam w zeszłym tygodniu. Trochę to jest nie poważne. Widać dla nich nie. Stanęło na tym że miałam im dać znać do dnia następnego od kiedy mogłabym zacząć. W końcu więc pozwoliłam sobie zapytać czy są zainteresowani moją osobą. wyglądało że tak. Odpowiedź oczywiście brzmiała wymijająco: że nie mówią tak, nie mówią nie. Wracając do domu tramwajem dotarło do mnie co się właśnie wokół mnie dzieje. I wtedy rozpłakałam się...
Oboje z mężem zadecydowaliśmy, że mogłabym iść do pracy od 1 marca. To i tak będzie dla mnie szybciej niż zakładałam i wiąże się z wieloma sprawami które trzeba w niecałe trzy tygodnie trzeba dopiąć.
Czy byłam pewna, że zadzwonią z decyzją pozytywną? Nie. Mimo sygnałów które odebrałam na rozmowie, jako pesymistka- słowa mojego męża, nadal nie wierzyłam, że będą na tak i 1 marca stanie się dla mnie ważna datą, przełomową w moim/naszym macierzyństwie.
Zadzwonili. I byli na tak.  Po chwilowej euforii, że to się dzieje na prawdę, zaczęłam szukać informacji jak zrezygnować z urlopu na którym obecnie przebywam. dla mnie to urlop macierzyński i tak własnie wpisałam do wujka Google, a moim oczom ukazała się informacja, że z urlopu macierzyńskiego zrezygnować nie można. Każda następna otwierana przez mnie strona potwierdzała tylko powyższa informację. Radość prysnęła. Zastąpiła ją frustracja. Tyle zachodu i nic z tego nie będzie. W między czasie oddzwoniła do mnie kadrowa z obecnej pracy do której próbowałam się dodzwonić jak tylko moja rezygnacja z macierzyńskiego wg internetów nie była możliwa. Okazało się, że ja już nie jestem na macierzyńskim, on trwa pierwsze 20 tygodni tylko na rodzicielskim. Tym razem wujek Google był już bardziej łaskawy i mym oczom ukazały się szczegóły rezygnacji z owego urlopu. uff pomyślałam. Radości już jednak nie była, została nostalgia. Aby potwierdzić uzyskane informacje dnia następnego zadzwoniłam do ZUS-u potwierdzić nowinki internetowe. I tu znowu niespodzianka. Od tych rewelacji, aż głowa mnie rozbolała. Pani na infolinii poinformowała mnie, że mogę zrezygnować z rodzicielskiego, ale również mogę podjąć prace na urlopie rodzicielskim z innym pracodawcą niż ten który udzielił mi urlopu. A ustawa nie określa jakiego wymiaru może to być praca co oznacza że pełny etat również. Zamierzam jutro jeszcze raz zadzwonić do ZUSu, prawdopodobieństwo, że trafię na tą samą konsultantkę jest prawe zerowe, na co liczę. Zobaczę czy potwierdzi wersję z piątku czy zaszczyci mnie garścią nowych informacji. 
Więc postanowione wracam do pracy. Tylko Kto zostanie z Młodym..
Miał być żłobek, mieliśmy już nawet miejsce, co w naszym mieście graniczy z cudem na miarę znalezienia zaginionego miasta. Już się nastawiałam, że Młody idzie do żłobka. Wiedziałam, że czeka mnie trudny czas, pewnie łatwiej zniesie i przyzwyczai się do nowej sytuacji synek niż ja. I wtedy dostaliśmy propozycje, jedna z tych nie do odrzucenia. Jak teściowa dowiedziała się, że jej wnuczek-taki mały ma pójść do żłobka, stwierdziła że tak być nie może i że ona może przyjechać się nich opiekować. Póki nie mieliśmy dziecka takie rozwiązania u innych wydawały nam się dość wygodnickie i nie zostawialiśmy na nich suchej nitki wyrażając swoje zdanie.Wszystko się zmieniło odkąd zostaliśmy rodzicami. I dobro synka jest dla nas priorytetem. A opieka babci jest lepszym rozwiązaniem niż opieka żłobkowa. Póki co jest to rozwiązanie do września. Liczymy, że uda nam się dostać do żłobka publicznego lub takiego z dofinansowaniem we wrześniu, młody już będzie miał 1,5 roku, zawsze to więcej niż 10 miesięcy. Minusem całej sytuacji jest fakt, że teściowa będzie musiała z nami zamieszkać. 50 metrów  kwadratowych ja, mój mąż, synek i teściowa - dużo tego ale co się nie robi dla dobra dziecka.
fa. 

środa, 8 lutego 2017

Zmiana goni zmianę

Zmiana goni zmianę.
Jeszcze kilka tygodni temu miałam wam napisać moje/nasze rozterki żłobkowe.  I nim znalazłam na to czas sprawa stala sie nieaktualna.  Dzieje się tyle że mój organizm buntuje się.  "Każda zmiana rodzi opor",  nawet te pożądane czy przewidywane.
Wiedziałam że początek roku będzie dla naszej rodziny czasem decyzji nie zawsze łatwych. A jednak mimo tej wiedzy jest mi trudno.
Czekamy na rozwiązanie pewnej sprawy która cały nasz świat poukładać na nowo.  Lepiej? Inaczej.
Z aktualności to walczymy z zębami młodego.  Jak to ujęła p.  Pediatrajest to nieustająca walka do ostatniego mleczka.  Raz lepiej raz gorzej.  Nos pełen gili,  które spływają na gardło i uszy.  Plus to młody przesypia noce.
Ze spraw rozwojowych to ładnie już chodzi przy meblach.  Pewnie kwestia czasu jak puści meble i po spaceruje po całym domu.  Nie zazdroszczę kotu :p żartuje!
Dziś tyle,  idę bawić się z młody póki jestem z nim 24/dobe.
Milego dnia wszystkim:)

wtorek, 24 stycznia 2017

Oficjalnie zostaliśmy rodziną!

Przywołana do tablicy.
Jestem!
Od wczoraj jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami nr pesel naszego syna. Jupi! 
Jakby ponownie urodził nam się syn - powiedział dumny tata. Coś w tym jest.
Teraz tyle spraw do uporządkowania. 10 miesięcy czekania. I jest...

Młody już stoi i nawet robi kilka kroczków wpierając się o meble. Uwielbia wszelkiego rodzaju kabelki. Śmiejemy się z mężem, że jak nic będzie inżynierem. Porządkuje nam każdą przestrzeń. Nic nie ujdzie jego uwagi, każda rzecz, którą można ściągnąć, dotknąć i następnie wsiąść do buzi tak właśnie będzie potraktowana. Póki co bezpieczne miejsce dla rzeczy to w salonie tylko stół. Póki co oczywiście.Zaczął mówić: mama. Co rozpiera moje wewnętrzne ego. Czasami brzmi to bardziej jak mamamamama, ale to jest mniej ważne. 

Intensywnie przygotowujemy się do chrztu. Opcji jest tak wiele, że trudno podjąć nam decyzje. 
W jakim kościele?
W jakim mieście? ( rodzina zarówno moja jak i męża pochodzi z innej miejscowości niż ta w której my obecnie mieszkamy )
Gdzie obiad po chrzcinach?
Przynajmniej chrzestnych mamy wybranych i już potwierdzonych. Uff
I fotografa.
Z przyjemniejszych prac to zaczęłam kompletować strój Młodego na ten uroczysty dzień. Z uwagi, ze fotograf będzie tylko w kościele zakupiłam Mu elegancki płaszczyk. Wygląda jak miniaturka takiego dla dorosłych. Boskie robią teraz te ciuszki. I spodnie niby eleganckie ale miękkie w dotyku, więc nie powinny ograniczać ruchów naszego ruchliwego synka.

Rozpoczęliśmy poszukiwania żłobka. I po kilku dniach poszukiwań przypomniałam sobie jedną z notek na blogu tygrysmamatuitatatu  o rozterkach dotyczących poszukiwania przedszkola.  I powiem Wam, że zazdroszczę wszystkim którzy mają wpływ i możliwości wybrania najlepszej placówki dla swojego dziecka. U nas w dużym mieście wygląda to całkowicie inaczej. Wybrać to my możemy najlepszy  wg nas żłobek w okolicy, ale co z tego jak nie będzie w nim wolnych miejsc. I nie mówię tu o żłobkach państwowych. Ani nawet tych prywatnych z dofinansowaniem. Mowa o miejscach komercyjnych w żłobkach prywatnych. Pomijam już kwestie finansową, bo taki żłobek nie jest tani. Póki co nawet w takich nie ma wolnych miejsc. 
Do pracy idę w kwietniu, więc liczymy, że do tego czasu jakiekolwiek miejsce z żłobku się zwolni. 

Miłego dnia:)