Adopcja daje kilka wariantów. Można nieść nowinę jak tylko próg ośrodka się przekroczy i swoją gotowość bycia rodzicem adopcyjnym przypieczętuje złożenie podania o dziecko. To niesie ze sobą pewne konsekwencje w postaci ciągłych pytań w stylu: to już?, a kiedy? Ale oszczędza nam pytań o ciążę. Tak przynajmniej to sobie wyobrażam, bo z tej opcji nie skorzystaliśmy.
Można obrać model inżynierski - my z mężem tak go nazwaliśmy - gdy wszystkie zmienne to 100% pewności adopcji dziecka, a taka zależność występuje po wpisaniu na listę oczekujących na telefon. Wcześniej czy później macierzyństwo zapuka do drzwi. Minus modelu- pytania o dziecko, ciąże, macierzyństwo.
W grudniu gdy wszystkie zmienne zamieniły się w 100% rozpoczęliśmy niesienie nowiny od rodziny, a następnie systematycznie oznajmialiśmy ją znajomym.
I super, zadzwonił telefon. Teraz tym wszystkim co o adopcji wiedzą wysłaliśmy nowinę: baby in home! I super.
Tylko co z tymi wszystkimi wokół bez wyjątku? Może Ci bez wyjątku nie są zbyt ważni, w ogóle. Ale już Ci wokół to spora grupa ludzi z którymi wchodzimy w relacje, mniejsze, rzadziej, ale zawsze. Mi po głowie chodzi jedna grupa zwana sąsiadami.
Kochani sąsiedzi - raczej nie. U nas wygląda to tak, że w głębsze interakcje wchodzimy tylko z jednymi sąsiadami - wchodzący w grono znajomych. Ale nie o nich tu chce pisać. A o tych pozostałych. Co widzieli nas cały czas we dwoje, a teraz jest już nas troje. Wózek się pojawił. Płacz za ściany. A brzucha nie było. Dziecko malutkie a figura jakby w ciąży nie była.
Sytuacje z życia wzięte:
Sklep. Supermarket. Już kończę zakupy, stoję w kolejce do kasy. wypakowuje zakupy i słyszę: nie poznałam Cię. Za pleców wyłania się na horyzoncie sąsiadka z dołu. "Chyba od sierpnia Cie musiałam nie widzieć"Z mojej strony Uśmiech. Następnie milion pytań do: Jak ma na imię itd. I następuje:"Jak karmisz: piersią czy modyfikowanym?" Przypomnę stoimy w kolejce do kasy. Z sąsiadką jestem, a raczej byłam tylko na cześć. A że nie zamierzam nikomu kłamać że rodziłam mimo że nie rodziłam. Mówię spokojnie ze modyfikowanym bo nie rodziłam. Był to zabieg by ukrócić pytania o ciążę, poród itp. O dziwo sąsiadka się nie zmieszała. okazało się ze sama ma znajomych którzy adoptowali. w końcu nastała moja kolej zapłaty za zakupy. Zapłaciłam pożegnałam się z sąsiadka i poszłam na spacer z Młodym. Z nią była druga sąsiadka więc na jednym ognisku dwie pieczeniem upiekłam - mówiąc kolokwialnie. Całkiem przypadkiem je upiekłam bo szczerze zapomniałam a raczej nie zdawałam sobie sprawy ze nasza mało zintegrowana komórka lokatorska jaką jest nasza klatka poruszy się faktem powiększenia naszej rodziny.
Kolejna historia nie jest już tak poruszająca po prostu obczaili nas z wózkiem mijając na klatce, miny mieli dość dziwne. A że znają się i kolegują z sąsiadką nr 1 to pocztą pantoflową informacja przeciekła. I dobrze. Skąd wiem bo przy następnym spotkaniu klatkowym już dziwnie nie patrzyli na nas tylko zgadali, pogratulowali. To się wie. Taka intuicja kobieca hehe
Sąsiedzi nazwijmy ich nr 3 jak się okazało sami powiększyli się o małe baby. Nikt na klatce tego faktu nie odnotował przez prawie całe 9 miesięcy. Ale z nas sąsiedzi hehe. Skąd wiem bo sąsiadce nr 1 zdarzyła mi to "sprzedać" podczas pamiętnej kolejki do kasy. I ona faktycznie brzuch miała nie jak ja. Wracając: spotkanie na klatce, sąsiad nr 3, zagaduje: Widzę ze wam tez się rodzina powiększyła. następnie lista standardowych pytań o płeć itd. My odwzajemniamy się tym samym. I pada pytania z wasz kiedy urodzony. Pada data z moich ust. A na twarzy sąsiada maluje się konsternacja.
Sprostowanie na koniec: to nie tak ze teraz każdemu człowiekowi spotkanemu w sklepie mówimy ze adoptujemy. Nie. Ale gdy kontekst rozmowy skręca w tym kierunku a raczej pod znak ciąży, poród karmienie, wolimy powiedzieć na początku niż wdać się w ogień niezręcznych pytań.
I tak ożyła nasza klatka. kiedyś ktoś powiedział ze dzieci zbliżają - coś w tym jest.
Pozdrawiam:)
PS: jesteśmy dziś po szczepieniu. Kto się bardziej bał? Pewnie ja. Młody krzyczał,aż serce mnie bolało. I ciesze się ze zdecydowaliśmy się na wersje 5w1. Połowę mniej kłuć niż przy wersji standardowej. A to ja będę chodzić z nim na szczepienia. Teraz słodko śpi :)
Miłego popołudnia :)
Cudownie czytać, że wszystko u Was dobrze. U nas dwoje z sąsiadów wiedziało o adopcji w klatce, reszta się pewnie domyslała, ale pytali normalnie o tak po prostu o imię i że śliczna itp. :)
OdpowiedzUsuńSąsiad wie więcej, niż nam się wydaje.
My też mieliśmy jedno szczepienie zamiast kilku kłuć.
To dobry wybór. :)
Ucałowania, pozdrawiamy serdecznie! :)
Odnośnie szczepień to mieliśmy skorzystać z tej opcji standardowej nie płatnej. Tłumaczyliśmy sobie ze przecież za naszych czasów ie było wyboru i jakoś żyjemy. Dopiero porównanie ilości ukuć - 2 razy więcej przy opcji bezpłatnej w stosunku do 5w1 przemówiło do nas.
UsuńPozdrawiam:)
Cudownie czytać, że wszystko u Was dobrze. U nas dwoje z sąsiadów wiedziało o adopcji w klatce, reszta się pewnie domyslała, ale pytali normalnie o tak po prostu o imię i że śliczna itp. :)
OdpowiedzUsuńSąsiad wie więcej, niż nam się wydaje.
My też mieliśmy jedno szczepienie zamiast kilku kłuć.
To dobry wybór. :)
Ucałowania, pozdrawiamy serdecznie! :)
U nas podobnie choć nikt wprost nie zapytał, każdy wie o adopcji;-0 Też były tylko pytania o imię, o to jak nam się żyję we trójkę, jedna z sąsiadek przyniosła trochę rzeczy po swojej córeczce, inna sąsiadka zabrała rower aby wózek Hani mógł stać na dole itp. Ogólnie sielanka;-)
OdpowiedzUsuńJa też nie owijam w bawełnę i mówię wprost jak ktoś się pyta/dopytuje o szczegóły. Innej opcji nie widzę.
Pamiętam nasze pierwsze szczepienie i ten płacz Hani...I ja w roli sadystki, która przyniosła dziecko na tortury;-0
Wszystkiego dobrego!!!!!!
Wieczorem po szczepieniu miałam wrażenie że się mój syn na mnie obraził, bo go pozwoliłam pokuć i wolał ręce taty.
UsuńJa tez nie mam problemu z mówieniem o tym że nie urodziłam tylko adoptujemy, ale miejsca i sytuacje troszkę mnie zaskoczyły :)
Pozdrawiam
Coś w tym jest - dzieci zbliżają. My nie musieliśmy nic mówić, sąsiedzi sami się domyślili i między sobą wymienili informacją. Generalnie są bardzo życzliwi, a za Tygrysem przepadają. Zdarza się, że jak wracamy ze spaceru wychodzą na klatkę, żeby zobaczyć Chłopaka. Gorzej, że On nie jest zbyt towarzyski :) Jeden starszy sąsiad w rozmowie z nami tak się Tygrysem wzrusza, że musi odchodzić, żeby się nie rozpłakać. Żartujemy sobie, że urzekła tych naszych sąsiadów tygrysia historia. Ale tak bardzo pozytywnie.
OdpowiedzUsuńA szczepienia... Kolejne za moment, ale bez Męża się nie ruszam.
Aż tak źle Tygrys znosi szczepienia?
UsuńMi się przez moment wydawało że nie zrobi to na sąsiadach żadnego wrażenia i dalej każdy będzie żył sobie mimo iż w jednej klatce. To może i dobrze że dzieci zbliżają bo mieszkać 4 lata i nie znać sąsiadów nawet po imieniu.
Pozdrawiam:)