Za mną ciężki tydzień.
Odnoszę wrażenie, że każdy kolejny takim jest w moim mniemaniu.
Ten był inny.
Psychicznie ciężki.
Dałam sobie wmówić coś czego pragnę najmocniej na świecie, ale wiem, że jest nierealne.
I to autorytetowi. Jakim powinien być a nie jest. Zaszufladkowane w kategorii cud. A cuda to chyba tylko w bajkach. Bajka to nie była, bo nie miała happy endu.
Od początku.
Odkąd znamy nasze wyniki. Mało optymistyczne. Zaprzestałam bieganie do lekarzy. A odkąd złożyliśmy podanie o adopcję zaniechałam nawet rutynowe wizyty.
A że kontrola raz do roku to minimum to umówiłam się do ginekologa. Kontrolnie. Zmierzyć mięśniaka. Zrobić cytologie. Tyle.
Swojego ginekologa nie mam więc umówiłam się do dowolnego.
Od kilku lat chodzę do ginekologa w ramach lux med. Plusy są tego takie że w swojej bazie mają wszystkie moje wizyty, badania. To dosc ważna wzmianka zanim przejdę do sedna.
No i bada mnie pani lekarz. Mierzy mięśniaka. I wyskakuje do mnie z tekstem:" a pani sie zabezpiecza przed niechciana ciążą?"
Ja zmieszana.
Mówię że nie, bo chcemy mieć z mężem dziecko, ale nie możemy.
A Ona do mnie, że mam grube adometrium, więc jak nie przyjdzie okres to proszę zrobić test.
A ja do niej, że to raczej niemozliwe bym była w ciąży, musiałby stać się cud.
To Ona do mnie o klinikach niepłodności.
O in vitro.
A na końcu i tak jeszcze raz dodała, że jak nie przyjdzie zrobic test.
Juz na fotelu podczas badania łzy mimochodem opuściły moje oczy spływając po policzkach. Przebierając się wybuchłam płaczem. Chciałam stamtąd wyjść jak najszybciej.
W domu było to samo.
Zła byłam na siebie, że część mnie podchwyciła ta informacje. A myśli pozwoliły sobie na chwilę fantazji.
I los chciał, że spóźniła mi się. Normalnie prawie jak w zegarku mam co 23 dni. Chyba łatwo się domyślić co przeżywałam w 24, 25 dniu.
Zła jestem na siebie, ze pozwoliłam sobie znowu wszczepić chorą nadzieje, ze mogę być w ciąży. Przypomniałam sobie jak tego pragnę.
Przyszła w 27 dniu.
Rozbiła mnie w drobny mak.
Nienawidzę tego stanu.
Nawet teraz o tym pisząc mam łzy w oczach.
Tuż po miałam wszystkiego dość, nawet adopcji.
Serdecznie dość tego całego starania się o dziecko.
To jest ponad moje siły.
...
Po dojściu do siebie, zaczęłam kierować myśli na całkiem inne tematy.
I zaczęłam szukać noclegu na weekendowy wypad na jezioro.
Taka spychologia myśli.
Czy się udało nie wiem.
Przydałby się urlop. A on dopiero na jesieni.
...
niedziela, 28 czerwca 2015
niedziela, 21 czerwca 2015
Taka oto refleksja
Czasami nachodzi mnie impuls i nie jestem w stanie powstrzymać się od przeglądania dziecięcych mebli, akcesoriów. Przekopuje internet wizualizując pokój przyszłości naszego dziecka. A że wiek dziecka dość trudno określić czasami przeglądam aranżacje dla niemowlaków, a innym razem dla dwulatków.
Jak byliśmy na etapie wypatrywania dziecka na każdym kroku miałam manie przeglądania blogów o tematyce dziecięcej. Czytałam wpisy co warto kupić, a co nie przydało się w ogólę, zasypując męża tymi nowinkami. Teraz mnie trochę męczą i ich unikam. To jeszcze nie mój etap. Tam prócz przeróżnych propozycji są opisy jak to moje dziecko jest cudowne. Moje dziecko jeszcze nie jest cudowne bo go nie ma. Takie opisy działają na mnie trochę jak widok kobiety w ciąży. Nie chce nikogo urazić, każdy ma swój etap w życiu i nim się chwali i to zrozumiałe. Nasz na dziecko tez przyjdzie i pewnie zasypie Was wtedy nowinkami co tam u Naszej Trójki. Na razie wizualizuje pokój naszego przyszłego dziecka.
...
Mam nawet już wizje kolorystyczną pokoju. Niezależnie od wieku będzie pasować, czy Nam się nie zmieni tego nie wiem. Ale fajnie tak sobie czasami pomarzyć.
Nasz obecny typ to szary z żółtym. Nawet znalazłam meble dla dziecka w tej kolorystyce. Urzekły mnie. Nie wiem czy nadal będą w ofercie gdy już będziemy ich potrzebować, ale mam na uwadze sklep sprzedający je.
...
Przy adopcji będzie inaczej. Mało czasu. Wcześniejsze zakupy trzeba będzie ograniczyć do minimum by nie stać się właścicielami niepotrzebnych detali. Wiek nieznany. Chyba tylko w kwestii książek będę mogła zaszaleć. Zacznę jak tylko wpiszą nas na listę oczekujących takie ustalenie z mężem. Już mam na oku kilka pozycji które zakupię do naszej biblioteczki niezależnie do wieku dziecka. Przed poznaniem dziecka nie zamierzam kupować ciuszków. Jak na razie wypatrywanie ich w necie mi wystarczy. Czy tak będzie czas pokaże. Nie chciałabym kupić coś czego nie będziemy potrzebować. Pewnie i tak nie uchronię sie od tego w 100%.
...
Jak byliśmy na etapie wypatrywania dziecka na każdym kroku miałam manie przeglądania blogów o tematyce dziecięcej. Czytałam wpisy co warto kupić, a co nie przydało się w ogólę, zasypując męża tymi nowinkami. Teraz mnie trochę męczą i ich unikam. To jeszcze nie mój etap. Tam prócz przeróżnych propozycji są opisy jak to moje dziecko jest cudowne. Moje dziecko jeszcze nie jest cudowne bo go nie ma. Takie opisy działają na mnie trochę jak widok kobiety w ciąży. Nie chce nikogo urazić, każdy ma swój etap w życiu i nim się chwali i to zrozumiałe. Nasz na dziecko tez przyjdzie i pewnie zasypie Was wtedy nowinkami co tam u Naszej Trójki. Na razie wizualizuje pokój naszego przyszłego dziecka.
...
Mam nawet już wizje kolorystyczną pokoju. Niezależnie od wieku będzie pasować, czy Nam się nie zmieni tego nie wiem. Ale fajnie tak sobie czasami pomarzyć.
Nasz obecny typ to szary z żółtym. Nawet znalazłam meble dla dziecka w tej kolorystyce. Urzekły mnie. Nie wiem czy nadal będą w ofercie gdy już będziemy ich potrzebować, ale mam na uwadze sklep sprzedający je.
...
Przy adopcji będzie inaczej. Mało czasu. Wcześniejsze zakupy trzeba będzie ograniczyć do minimum by nie stać się właścicielami niepotrzebnych detali. Wiek nieznany. Chyba tylko w kwestii książek będę mogła zaszaleć. Zacznę jak tylko wpiszą nas na listę oczekujących takie ustalenie z mężem. Już mam na oku kilka pozycji które zakupię do naszej biblioteczki niezależnie do wieku dziecka. Przed poznaniem dziecka nie zamierzam kupować ciuszków. Jak na razie wypatrywanie ich w necie mi wystarczy. Czy tak będzie czas pokaże. Nie chciałabym kupić coś czego nie będziemy potrzebować. Pewnie i tak nie uchronię sie od tego w 100%.
...
niedziela, 14 czerwca 2015
Kilka słów ode mnie
Czy to trochę nie jest tak, że to jak się czujemy zależy tylko od Nas?
Nie od pogody.
Nie od dnia cyklu ( u kobiety )
Bo w pracy do dupy.
Bo Ktoś powiedział coś co mi się nie podoba i teraz będę zła/ wkurzona.
Czy nie jest trochę tak, że każdą taką sytuacje sami wykorzystujemy by sobie pomarudzić jak mi źle.
Ale jak to - pewnie nie jedna z nas teraz pomyślała? Ja miałabym sama chcieć by było mi źle bym była wkurzona, no co Ty.
A gdyby jednak tak było.
Czy nie jest trochę tak, że będąc w złym humorze, oczekujemy by ktoś nas przytulił, by ktoś przyłączył się do naszego "marudzenia". Pogłaskał po głowie i powiedział rozumiem Cię masz racje.
Tylko czy to jest wyjście z sytuacji?
Czemu tak łatwo ranią nas słowa gdy Ktoś coś nam powie, co nam się nie podoba?
Niby szanujemy zdanie inny, ale jak przychodzi co do czego to ludzi mających inne zdanie niekoniecznie dla nas miłe nazywamy hejterami. Czy nie żyjemy w wolnym świecie gdzie każdy powinien mieć prawo wyrażać swoje opinie. Niby tak jest, ale konsekwencje tego są czasami zbyt duże więc "słodzimy".
Czy nie wolelibyśmy czasami znać prawdę przez duże P niż prawdę która nią nie jest?
Dlaczego pozwalamy by inni ludzie psuli nam humor. Ktoś coś powie a my mamy zły humor. Przecież on nam nic nie zrobił. Nawet nas nie dotknął. To tylko słowa. Czemu coś tak ulotnego nas tak bardzo dotyka. Czasami od obcych.
Czemu ciągle tłumaczymy swoje samopoczucie od danej sytuacji.
Bo praca.
Bo ciąża.
Bo czekanie na adopcję.
Bo...milion powodów by ponarzekać.
No właśnie. Nie łatwiej byłoby myśleć pozytywnie. Włączyć luz. I nie przejmować się ludźmi aż tak bardzo.
Jeżeli Ktoś uważa, że nie jestem dobrym człowiek, ok i co z tego? To tylko jedno zdanie.
czy nie jest trochę tak, że ruszają nas słowa innych bo wewnętrznie czujemy że tacy jesteśmy chodź nie przyznajemy się do tego.
"Uderz w stół a nożyce się odezwą" - coś w tym jest.
Ja też taka bywam.
Bo tak łatwiej wiem.
Tylko czy lepiej.
Moim zdaniem nie.
Więc warto z tym walczyć, mimo przeciwności.
Nie od pogody.
Nie od dnia cyklu ( u kobiety )
Bo w pracy do dupy.
Bo Ktoś powiedział coś co mi się nie podoba i teraz będę zła/ wkurzona.
Czy nie jest trochę tak, że każdą taką sytuacje sami wykorzystujemy by sobie pomarudzić jak mi źle.
Ale jak to - pewnie nie jedna z nas teraz pomyślała? Ja miałabym sama chcieć by było mi źle bym była wkurzona, no co Ty.
A gdyby jednak tak było.
Czy nie jest trochę tak, że będąc w złym humorze, oczekujemy by ktoś nas przytulił, by ktoś przyłączył się do naszego "marudzenia". Pogłaskał po głowie i powiedział rozumiem Cię masz racje.
Tylko czy to jest wyjście z sytuacji?
Czemu tak łatwo ranią nas słowa gdy Ktoś coś nam powie, co nam się nie podoba?
Niby szanujemy zdanie inny, ale jak przychodzi co do czego to ludzi mających inne zdanie niekoniecznie dla nas miłe nazywamy hejterami. Czy nie żyjemy w wolnym świecie gdzie każdy powinien mieć prawo wyrażać swoje opinie. Niby tak jest, ale konsekwencje tego są czasami zbyt duże więc "słodzimy".
Czy nie wolelibyśmy czasami znać prawdę przez duże P niż prawdę która nią nie jest?
Dlaczego pozwalamy by inni ludzie psuli nam humor. Ktoś coś powie a my mamy zły humor. Przecież on nam nic nie zrobił. Nawet nas nie dotknął. To tylko słowa. Czemu coś tak ulotnego nas tak bardzo dotyka. Czasami od obcych.
Czemu ciągle tłumaczymy swoje samopoczucie od danej sytuacji.
Bo praca.
Bo ciąża.
Bo czekanie na adopcję.
Bo...milion powodów by ponarzekać.
No właśnie. Nie łatwiej byłoby myśleć pozytywnie. Włączyć luz. I nie przejmować się ludźmi aż tak bardzo.
Jeżeli Ktoś uważa, że nie jestem dobrym człowiek, ok i co z tego? To tylko jedno zdanie.
czy nie jest trochę tak, że ruszają nas słowa innych bo wewnętrznie czujemy że tacy jesteśmy chodź nie przyznajemy się do tego.
"Uderz w stół a nożyce się odezwą" - coś w tym jest.
Ja też taka bywam.
Bo tak łatwiej wiem.
Tylko czy lepiej.
Moim zdaniem nie.
Więc warto z tym walczyć, mimo przeciwności.
niedziela, 7 czerwca 2015
Truskawkowo
Truskawkowe sezon w pełni. Trzeba korzystać z niego póki jest. I tak codziennie raczę nas truskawkowymi smootie. W kwestii pieczenia rabarbar zamieniłam na truskawki. Kolejne ciasto na zimno chłodzi się. A w kuchni rozchodzi się zapach galaretki - słowa męża.
...
Jakoś nie za specjalnie odpoczęłam mimo aż 4 dni wolnego. Czyżbyśmy przesadzili z ilością aktywności? W środę mąż zabrał mnie na koncert jazzowy. Czwartek zaczęliśmy dzień bieganiem. 4 km pokonane. A skończyliśmy rowerowo. 20 km. Plus wieczorny grill na balkonie. Środa to wyprawa rowerowa 42 km. I odwiedziny. Grill. Sobota powrót do domu rowerem. 38 km. Wieczorem wyjście w miasto. I tak nastała niedziela. Doliczając słońce, które prażyło całe poprzednie 3 dni, dziś na jedyne co miałam i mam ochotę to leniwe odpoczywanie. Rozpatrywaliśmy rowery. Odpadły. Ewentualnie wieczorem zaliczę "małe" bieganie. Jeszcze tą opcje rozpatruje.
...
Na bieganie wieczorne się skusiłam. I taka byłam z siebie dumna, bo biegłam na 5 km. I jakie było moje rozczarowanie gdy już w domu okazało się, że endomondo ześwirowało i źle policzyło mi kilometry. Grrrr. Wydaje mi się że przebiegłam planowany dystans szkoda, ze urządzenie do pomiaru tego nie potwierdza. Na pewno nie przebiegłam tyle ile pokazuje sprzęt bo biegam ta trasa regularnie. Normalnie jak biegam to jest 4 km, a że ja wydłużyłam to koło 5 km oscylował mój przebiegnięty dystans. Dawno tak dobrze mi się nie biegło.
...
A teraz zajadam się sernikiem na zimno. Pierwszy raz robiłam ciasto na zimno z jogurtu greckiego i śmietany 30%. Więc tak na prawdę sernik to nie jest bo brak w nim sera. Ciasto na zimno z truskawkami i galaretką. Do tego kawa i mąż u boku i jak milej zaczynam poniedziałek. U nas właśnie grzmi. pogoda tez pomaga pracującym by lepiej się szło do pracy po tak długim weekendzie.
Miłego dnia dla Wszystkich :)
...
Jakoś nie za specjalnie odpoczęłam mimo aż 4 dni wolnego. Czyżbyśmy przesadzili z ilością aktywności? W środę mąż zabrał mnie na koncert jazzowy. Czwartek zaczęliśmy dzień bieganiem. 4 km pokonane. A skończyliśmy rowerowo. 20 km. Plus wieczorny grill na balkonie. Środa to wyprawa rowerowa 42 km. I odwiedziny. Grill. Sobota powrót do domu rowerem. 38 km. Wieczorem wyjście w miasto. I tak nastała niedziela. Doliczając słońce, które prażyło całe poprzednie 3 dni, dziś na jedyne co miałam i mam ochotę to leniwe odpoczywanie. Rozpatrywaliśmy rowery. Odpadły. Ewentualnie wieczorem zaliczę "małe" bieganie. Jeszcze tą opcje rozpatruje.
...
Na bieganie wieczorne się skusiłam. I taka byłam z siebie dumna, bo biegłam na 5 km. I jakie było moje rozczarowanie gdy już w domu okazało się, że endomondo ześwirowało i źle policzyło mi kilometry. Grrrr. Wydaje mi się że przebiegłam planowany dystans szkoda, ze urządzenie do pomiaru tego nie potwierdza. Na pewno nie przebiegłam tyle ile pokazuje sprzęt bo biegam ta trasa regularnie. Normalnie jak biegam to jest 4 km, a że ja wydłużyłam to koło 5 km oscylował mój przebiegnięty dystans. Dawno tak dobrze mi się nie biegło.
...
A teraz zajadam się sernikiem na zimno. Pierwszy raz robiłam ciasto na zimno z jogurtu greckiego i śmietany 30%. Więc tak na prawdę sernik to nie jest bo brak w nim sera. Ciasto na zimno z truskawkami i galaretką. Do tego kawa i mąż u boku i jak milej zaczynam poniedziałek. U nas właśnie grzmi. pogoda tez pomaga pracującym by lepiej się szło do pracy po tak długim weekendzie.
Miłego dnia dla Wszystkich :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)